Relacja z warszawskiego festiwalu kina grozy i s-f
Splat!FilmFest - dzień 1
Splat!FilmFest International Fantastic Film Festival
Robactwo (Vermines) - reż. Sèbastien Vanicek (Francja 2023)
Kaleb wraz z siostrą mieszka na przedmieściach. W dzielnicy raczej mało bezpiecznej i niechętnie odwiedzanej. Ma kilku przyjaciół, ale jednak najlepiej czuje się w towarzystwie gadów, płazów i wszelkiej maści "robaków", które trzyma w swoim pokoju. Z zamiłowaniem dba o swoich "przyjaciół", ale także z ostrożnością, zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie mogą stanowić dla innych. Pewne niedopatrzenie z jego strony powoduje, że swieżo zakupiony i niezwykle niebezpieczny pająk wymyka się mu i postanawia założyć gniazdo w bloku Kaleba, a trzeba przyznać, że warunki ma do tego idealne. Sytuacja powoli wymyka się spod kontroli i budynek zalewa plaga drapieżnych pająków, które w sytuacji zagrożenia potrafią powiększać swoje rozmiary. Kaleb i inni mieszkańcy stają do nierównej walki z siłą natury.
"Robactwo" to doskonały film otwarcia festiwalu horroru. Z miejsca wprowadza pierwiastek grozy i nastawia pozytywnie na kolejne seanse. A przy okazji jest to kino dynamicznie zrealizowane i świetnie zcastingowane. Debiut praktycznie doskonały. Akcja rozwija się powoli, ale jak już pajęczaki się rozgoszczą, to trzyma w napięciu do samego końca. Nie jest to film dla każdego, gdyż osoby z arachnofobią nie przetrwałyby tych 90 minut. Nawet ja miejscami miałem ciary na skórze. Szczerze, nie chciałbym się znaleźć w położeniu bohaterów filmu. I przypuszczam, że nie ja jeden. Poza tym "Vermines" to nie tylko czyste kino grozy. To także film poruszajacy ważne dla współczesnej Francji tematy społeczne. Pająki mogą być metaforą ludzi zmuszonych egzystować na granicy społeczeństwa. Zepchniętych na boczny tor i żyjących w ciężkich warunkach bez protekcji państwa. Z drugiej strony zagrożenie ze strony policji wydaje się bardziej realne niż to ze strony natury. I równie bez szans na wygraną. Dzięki temu debiut Vaniceka wpisuje się w obecny w kinie francuskim obraz przedmieść. Warto poświęcić mu trochę czasu.
Vourdalak - reż. Adrien Beau (Francja 2023)
Markiz d'Urfè, arystokrata i specjalny wysłannik króla Francji, błądzi przerażony po mrocznych lasach Transylwanii w poszukiwaniu pomocy. Czuje się tu obco i nieswojo. Szczególnie doskwiera mu brak pałacowych uciech, tak ułatwiających życie. W swoim "błądzeniu" trafia do domu, który nawiedza tytułowy upiór, będący również właścicielem tych ziemi. Z przerażeniem odkrywa, że znalazl się w bardzo ciężkim położeniu.
"Vourdalak" to ekranizacja opowiadania Aleksandra Tołstoja "Rodzina Vourdalaka" z 1839 roku, która była już wczesniej adaptowana, chociażby przez Mario Bave. Film Adriena Beau to horror w stylu retro. Skąpany przede wszystkim w klimatach europejskiego folk horroru lat 70-tych, ze sporym ładunkiem gotyku, a także lekkim powiewem romantyzmu. Czuć tu wyraźnie wpływ kina Bavy (głównie ze względu na materiał źrodlowy), a także naszego mistrza Waleriana Borowczyka. "Vourdalak" powoli buduje atmosferę grozy i zasiewa w nas ziarenko niepewnosci, które z czasem nawet się powiększa. Atmosferę odrealnienie pogłębia konstrukcja tytułowego monstrum. Jest on marionetką poruszaną przez reżysera i mówiącą jego głosem. Filmowi nie obcy jest także humor, który skutecznie przebija się przez gęstą aurę tajemniczości. Jest to kino wyjątkowe, wręcz poetyckie, ozdobione znakomitą muzyką i na długo pozostające w głowie. Polecam
"Slotherhouse: Leniwa śmierć" - reż. Matthew Godhune (USA 2023)
Były już rekiny, niedźwiedzie (nawet na koksie), zmutowane mrówki i pająki, komary oraz ptaki, ale jeszcze nie było leniwca. Tą małą niedogodność postanowił naprawić Matthew Godhunde i przekazał nam swój film o leniwcu, który dokonuje rzezi w kobiecym bractwie. Zapowiadało się to intrygująco i co tu dużo mówić - idiotycznie. No ale ba, przecież i takie filmy lubimy oglądać, pod warunkiem, że są na swój sposób dobre. Niestety "Slotherhouse: Leniwa śmierć" do nich nie należy.
Film Godhunde'a w założeniach jest slasherem, zatem powinien spełniać przynajmniej jeden z dwóch warunków - ma być krwawo i kreatywnie. No i niestety nic z tych rzeczy. W tym aspekcie jest zachowawczo, wręcz asekuracyjnie, jakby twórcy bali się pójść na całość. To, że bohaterki są irytujące nie przeszkadza, bo dzięki temu wspieramy leniwca w ich eliminowaniu. Ale przydała by się chociaż jedna postać, której można kibicować. Niestety, i tu także film zawodzi. Finał jest przeciągnięty w nieskończoność, a przy tym rozegrany w zbyt ciemnych barwach, przez co wiele rzeczy nie widać. Film ma jednak dwie zalety, które nie pozwalają go całkowicie skreślić. Po pierwsze: sam morderca - leniwiec, który jest świetnie zrobiony (taki trochę kampowy). Ogólnie, jest to cwana Bestia. Potrafi obsługiwać komputer, telefon i prowadzić auto, a to tylko nieliczne z jego umiejętności. No i jest hard to kill as fuck. Po drugie: aspekt ekologiczny. Film porusza temat posiadania dzikich zwierząt w domu. Zabranych z naturalnego środowiska i wrzuconych do zupełnie obcego im świata. Nie ważne jak urocze (przypadek leniwca), to nadal są to dzikie zwierzęta, które są niebezpieczne.
"Spadające gwiazdy" - reż. Gabriel Bienczycki, Richard Karpala (USA 2023)
Czterech mężczyzn jedzie pierwszej nocy żniw odkopać szczątki czarownicy, która rok wcześniej przez jednego z nich została tu zakopana. Doskonale znają niepisane zasady postępowania w takich sytuacjach. Niestety jeden z nich przypadkowo rozlewa piwo na szczątki, bezczeszcząc zwłoki, przez co na całą czwórkę zostaje rzucona klątwa. Od tego momentu są na celowniku czarownic.
"Spadające gwiazdy" to jak mówi reżyser filmu "Low-hi sf witch horror" I nie sposób z nim się nie zgodzić. Akcja rozwija się powoli, wręcz smoliście, a do przodu pchają je przede wszystkim dialogi. Tytułowe "spadające gwiazdy" to czarownice, które zawsze w okresie żniw nawiedzają te miejsca w celu odebrania "haraczu", a przy okazji polują na ludzi. Nie uświadczycie tu ataków spragnionych krwi wiedźm. Wszystko to dzieje się raczej poza kadrem. Ludzie po prostu znikają i ślad po nich zanika. "Spadające gwiazdy" to klasyczny slowburrner, o powolnej narracji i mrocznym klimacie. Przyzwoicie zrealizowany i bardzo dobrze zagrany, a wisienką na torcie jest znakomity epizod Piotra Adamczyka, w roli, jakiej po nim się nie spodziewacie.
"Złe oko" - reż. Austin Jennings (USA/Serbia 2023)
Cass i Gav jadą na Bałkany na spóźniony miesiąc miodowy. Tam spotykają nadzwyczaj wylewnego lokalsa, który każe do siebie mówić "Święty Piotr". Zaczyna ich oprowadzać po miejscach mniej oczywistych turystycznie, a także zabiera do swojego niestabilnego psychicznie wuja. Ale my wiemy, że ta sielankowa podróż ma inny cel, a Święty Piotr nie jest taki Święty za jakiego się podaje. Od początku wiadomo, że wcześniej czy później dojdzie do tragedii.
"Złe oko" to kino niskobudżetowe, zrealizowane na taśmach 8mm i 16 mm, przesiąknięte duchem kina lat 70-tych. Czerpiące z takich klasyków grozy jak "Teksańska masakra piłą mechaniczą", "Hostel" czy "Srpski film" o wyraźnie psychodelicznym charakterze. Przyznam szczerze, że spodziewałem się filmu bardziej szalonego i nieobliczalnego niż ten jaki ostatecznie dostałem, ale i tak przyjemnie (o ile tak można powiedzieć) spędziłem z nim czas.
"Gra w opetanie" - reż. Jenny Wexler (USA 2023)
USA lata 70-te, Boże Narodzenie. W szkole dla dziewczyn z długimi tradycjami zostają dwie uczennice z nauczycielką i jej chłopakiem. W tym samym czasie w okolicy grasuje banda popełniająca rytualne morderstwa. Celem ich jest przywołanie potężnego demona. Ostatecznie wszyscy spotkają się przy stole wigilijnym we wspomnianej szkole.
"Gra w optanie" to film, po którym nic nie oczekiwałem. W zasadzie to nawet nie brałem pod uwagę faktu, że to może się udać. Wydaje mi się, że to zasługa ostatniego "Egzorcyzmy", który skutecznie zasial w mojej głowie ziarno niepewnoęści związane z filmami o opętaniach. Niesłuszne, bo film Jenny Wexler okazał się jak na razie największym zaskoczeniem festiwalu. Stylizacja na lata 70/80 tak charakterystyczna dla mainstreamowych horrorów ostatnio, może niektórym nie odpowiada, ale mi to zupełnie nie zepsuło seansu. Siłą filmu są jego bohaterowie i znakomite aktorstwo z genialną kreacją Georgii Acken na czele. Jest tu przyzwoite gore, dobrze budowane napięcie, pomimo tego, że zwroty akcji nie zaskakują oraz spora dawka czarnego humoru. Jednym słowem to doprawdy przyzwoity mainstreamowy horror, w sam raz na okres grudniowych świąt.
Blok filmów krótkometrażowych:
- Amy i Ja - reż. Bastiaan Rook (Niderlandy 2022)
- Ryż i kurczak - reż. Kamil Wójcik (Polska 2023)
- Odgrzeb - reż. Artur Wyrzykowski (Polska 2022)
- Kot - reż. Zofia Strzelecka (Polska 2022)
- Ekstaza - reż. Benjamin Nuel (Francja 2023)
- Nie zatrzymuj się - reż. Emily Greenwood (Wielka Brytania 2023)
- Charlie, skancelowany kosciotrup - reż. Joe Reilly (USA 2023)
Poziom tych filmów jest różny, ale żaden z nich nie jest nieogladalny. Najbardziej przypadł mi do gustu polski "Odgrzeb", który można zobaczyć na YouTube. Najsłabszy, a przy tym najbardziej odjechany i szalony film to "Charlie, skanselowany kosciotrup" - tego się nie da zapomnieć.
Hey, Victor! - reż. Cody Lightning (Kanada 2023)
Cody Lighting miał wszystko. Dobrze zapowiadającą się karierę, miłość fanów i wielu przyjaciół, ale Cody żyje w bańce przeszłości. Wspomina ciągle jedną i to trzecioplanowa rolę w filmie sprzed lat i chętnie wszystkim o tym opowiada (chociaż już nikt nie chce o tym sluchać). Kariera się załamała, fani go opuścili a z przyjaciół pozostała mu jedynie jego agentka, nadal trwająca przy jego boku. Cody jednak tego nie docenia, bo jest bucem zapatrzonym w czubek swojego nosa, przegrywem i alkoholikiem. Żyje marzeniem realizacji kontynuacji przeboju w jakim zagrał dawno temu, ale nic w tym kierunku nie robi. Aż wreszcie nadaża się okazja zrealizowania wymarzonego filmu, pod warunkiem, że skompletuje oryginalną obsadę.
"Hey, Victor!" to mokument nakręcony przez gwiazdę filmu - producenta, aktora i reżysera w jednej osobie - Cody'ego Lightinga. Cody niczym Filip Mosz, bohater "Amatora" Kieślowskiego, kieruje kamerę w swoją stronę, ale pokazuje swoje życie w krzywym zwierciadle. Bo "Hey,Viktor!" to opowieść o marzeniu, ale przede wszystkim to opowieść o przywróceniu kontroli nad swoim życiem. Bohater stworzony przez reżysera, to człowiek żyjący przyszłością i urojeniami o własnej sławie. A w rzeczywistości coraz bardziej stacza się dno. Kiedy w końcu udaje mu się zdobyć pieniądze na swój wymarzony projekt, to w pierwszej kolejności postanawia to uczcic, co kończy się przepiciem znacznej kwoty z budżetu. Po drodze pojawiają się jeszcze inne problemy, ale Cody jakby się nimi nie przejmuje. Ostatecznie udaje mu się ukończyć film. Może nie w takiej formie jaką sobie zaplanował, ale wydaje się że tym razem jest to szczere. Cody sięga dna i odbijając się od niego postanawia wziąć się w garść i wreszcie coś rozrobić, a nie czekać na cud z nieba.
"Hej, Viktor!" to nie dramat egzystencjalny, a lekka w formie komedia, (taki mix "Disaster Artist"i "Chłopaków z przedmiescia")w której reżyser przygląda się swoim bohaterom. Nie ocenia ich, a tym bardziej nie krytykuje. Ale to także, a może przede wszystkim film o kanadyjskiej branży filmowej. Branży, w której rdzenni mieszkańcy Kanady mają mocno pod górę i muszą sporo się napracować, aby móc zrealizować film. O branży, która nie daje im możliwości na rozwój i spycha na drugi tor. To także film o tej społeczności, działającej gdzieś na uboczu wielkich miast, żyjącej z dnia na dzień.
Pandemonium - reż. Quraxx (Francja 2023)
Dwóch mężczyzn budzi się na drodze obok wraku samochodu. Po chwili stwierdzają, że doszło do wypadku z nimi w rolach głównych i obaj nie żyją. Problem w tym, że tak się nie czują. Świadomość śmierci przychodzi do nich powoli, ale sugestywnie. Od tego jakże mocnego początku rozpoczyna się jeden z najbardziej niepokojących filmów tego roku.
"Pandemonium" w reżyserii Quraxxa, twórcy odpowiedzialnego za nietuzinkowy horror "Wszyscy Bogowie w niebie", to film ukazujacy nam wizję piekła. Wizję niezwykle niepokojącą, surrealistyczną i niekiedy wręcz groteskową. To film emocjonalnie chłody i skrajnie pesymistyczny oraz niepozbawiony dawki czarnego humoru. Niewielkiej, ale pozwalającej na chwilę wytchnienia. Nie jest to film łatwy w odbiorze. Zapewne wiele osób się od niego odbije i nie da się zaprosić na ten piekielny rollercoster. Quraxx w swojej wizji korzysta z tropów, które dla miłośników kina grozy będą czytelne. Jest tu sporo z "The Beyond" Lucio Fulci'ego ale czuć także wpływy horroru gotyckiego, Davida Lyncha, a nawet w niektórych momentach oddech kina Michaela Heneke. A wszystko to połączone w jedną doskonale naoliwioną maszynę.
Wizualnie jest to uczta dla oczu. Surowy, rozegrany w zamglonej zimowej scenerii początek płynne przechodzi w odjechaną, niezwykle plastyczną i mroczną wizję piekła, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Quraxx jest w swojej wizji wyjątkowo pesymistyczny. Kreśli zaświaty mroczne, niepokojące i nieznośnie wieczne. Nawet finał, który w każdym innym filmie mógłby oznaczać oczyszczenie, tu przynosi tylko przerażenie - bo piekło to nie smoliste gary, to przeżywanie swoich największych błędów ciągle na nowo. To potrafi przerazić każdego, bez znaczenia czy jesteś osobą wierzącą czy nie.
Humanistyczny wampir szuka osoby samobójczej - reż. Ariane Louis-Saize (Kanada 2023)
Sasha (Sara Montpeti) to 68-letnia nastolatka, która ma poważny problem. Brzydzi się zabijaniem i zamiast polować na pożywienie woli pić krew z plastikowej torebki, co doprowadza do szału jej rodzinę. Ba, woli nawet umrzeć z głodu niż zanurzyć kły w ofiarze. Pewnego dnia poznaje Paula (Félix-Antoine Bènard), zagubionego nastolatka, który próbuje popełnić samobójstwo. Paul che jej pomóc przełamać barierę obrzydzenia.
"Humanistyczny wampir szukający osoby samobójczej" to comming of age ubrany w kostium filmu wampirzego z lekką domieszką czarnej komedii. Debiut Ariane Louis-Saize to (jak krąży opinia) godny następca takich filmów jak "O dziewczynie, która wraca sama nocą do domu" czy "Tylko.kochankowie przezyją" ale miejscami jest mu blisko do "Co robimy po zmroku" Waititiego. Louis-Saize wykorzystuje kostium kina grozy aby opowiedzieć o trudach dojrzewania i o pierwszej miłości dwojga outsaiderów. Rodzice Sashy mają podobne obawy niż normalni ludzie, tylko że względu na pochodzenie trochę bardziej ekstremalne. To buduje tutaj znakomity i inteligentny humor, który pozwolił mi się odprężyć po seansie "Pandemonium". Ta, trochę zakrecona wersja francuskiej "Amelii" nie udała by się gdyby nie inteligentnie napisany scenariusz i doskonałe aktorstwo. Grająca Sashę Sara Montpeti wypada świetnie jako lubiącą ludzi wampirzyca, a partneruje jej znakomity Félix-Antoine Bènard w roli prześladowanego i zagubionego Paula. Również drugi plan wypada wybornie, ze szczególnym uwzględnieniem zwariowanej rodziny Sashy.
"Humanisty wampir..." to w gruncie rzeczy taki trochę feel-good movie, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Fani kina grozy również, gdyż nie jest on pozbawiony krwawych scen, jak przystało na dobry film o wampirach.