Rok 2021 jest już za nami, zatem czas na podsumowania. Na początek najgorsze filmy, których w tym roku obejrzałem niewiele. Tradycyjnie staram się omijać paździerze, aby nie tracić czasu i przede wszystkim nerwów, ale wszystkich uniknąć się nie da. Poniżej macie te, które w ubiegłym roku zawiodły mnie najbardziej.
1. Thunder Force - reż. Ben Falcone
Netflix plus Melissa McCarthy i wszystko jest jasne. Już na poziomie zwiastuna wiedziałem, że będzie to zły film, ale ze względu na Octavii Spencer postanowiłem go obejrzeć. Niestety nie wytrwałem do końca, co mi się zdarza niezwykle rzadko. Fatalny scenariusz plus kiepski humor (co nie powinno mnie dziwić) = zmarnowany potencjał na parodię superhero.
2. Tom i Jerry - reż. Tim Store
Lubię przygody Toma i Jerry'ego, dlatego też postanowiłem sprawdzić co z bohaterami zrobią twórcy filmu aktorskiego, chociaż zdawałem sobie sprawę, że dobrze nie będzie. No i mam za swoje. Pocieszam się jedynie tym, że nic, ale to zupełnie nic, z tego filmu nie pamiętam. Był Tom, był Jerry i zapewne jakaś fabuła, lecz pewności nie mam.
3. Pan Diabeł - reż. Pupi Avati
Pupi Avati pokazał już nie raz, że umie w horror, zatem istniała duża szansa, że "Pan Diabeł" będzie filmem udanym. Niestety okazało się inaczej. Jest to film nudny i całkowicie pozbawiony grozy. Zdecydowanie poniżej poziomu do jakiego przyzwyczaiły mnie starsze filmy włoskiego twórcy.
4. Soul (Ji Hun) - reż. Wei Hoa Cheng
"Soul" to film, który do końca nie wie czym chce być. Z jednej strony jest to dramat psychologiczny, z drugiej kino grozy, a pomiędzy tymw szystkim pragnie być kryminałem. Pomimo, że dotyka niełatwych tematów to nie potrafi zainteresować nimi nawet w minimalnym stopniu. Aby ukończyć seans musiałem sobie zrobić przerwę. Przy pierwszym podejściu zwyczajnie zasnąłem, później lepiej niebyło.
5. Bloodthirsty - reż. Amelia Moses
Tytuł obiecywał krwawe kino eksploatacji o wilkołakach, a że akurat filmy o nich lubię (chociaż nie wszystkie są udane) to postanowiłem zapoznać się i z tym tytułem. I to był błąd. Początek był obiecujący. Wyobcowany wirtuoz zaprasza do swojego domu młoda gwiazdę muzyki, aby pomóc wyjść jej z twórczego dołka i wyprodukować jej najnowszy album. W rzeczywistości chce wydobyć z niej bestię i pomóc jej w akceptacji nowego ja, a także rozkochać w sobie. Był w tym pomyśle potencjał na dobre kino grozy z drugim dnem, niestety film już na poziomie scenariusza wyłożył się. Do tego doszło kiepskie aktorstwo i całkowicie zmarnowany wątek przemiany w wilkołaka. Całość domknęły słabe sceny gore i nieznośna wręcz nuda.
6. Szybcy i wściekli 9 - reż. Justin Lin
Seria „Szybcy i wściekli” przyzwyczaiła mnie do przekraczania granic absurdu i do ósmej odsłony dało się to oglądać, ba nawet nieźle przy tym bawić. Zatem oczekiwania względem dziewiątego filmu były duże (jak na tego typu produkcje). Niestety film im nie sprostał. Oczywiście absurdu jest tu sporo, z tym że tym razem jest to nieznośnie głupie. Dałoby się to może jeszcze obejrzeć gdyby nie Vin Diesel. On jest tu nieznośny. Zdaję sobie sprawę, że wybitnym aktorem nie był i nie będzie, ale tutaj nie da się go oglądać. I to jego ciągłe majaczenie o rodzinie. Nic dziwnego, że stało to się memem. Niestety twórcy będą ciągnąć tę serię w nieskończoność. Dopóki kasa będzie się zgadzać.
7. Czerwona nota - reż. Rawson Marschal Thunder
Wielkie gwiazdy, wielkie oczekiwania, wielkie pieniądze. Najdroższy i najgłośniejszy film Netflix to jedno wielkie nieporozumienie. Miało być zabawnie i przebojowo, ale gdzieś po drodze to się ulotniło. Pozostały wielkie gwiazdy, które mogły uratować film, ale brak pomiędzy nimi chemii, która by to jeszcze jakoś scalała. Pozostał głośny tytuł, który szybko wyparowuje z głowy. Niestety, jest szansa na jego kontynuację.
8. Armia umarłych - reż. Zack Snyder
Zack Snyder i hordy zombie. Raz się udało, tym razem już nie.
9. Halloween Kills - reż. David Gordon Green
Kontynuacja „Halloween” z 2018 roku okazała się filmem nijakim, a Michael Mayers gdzieś w tym wszystkim stracił swój charakter. Z pola widzenia zniknęły bohaterki pierwszego filmu, a ich miejsce zastępuje społeczność miasta, co całkowicie nie działa. Widać, że jest to środkowa część trylogii i tylko to tłumaczy jej powstanie. Zmarnowana szansa na dobry film.
10. Cherry: Niewinność utracona - reż. Anthony Russo, Joe Russo
Bracia Russo po przygodzie z Marvelem postanowili zrobić skromniejszy film. Padło na „Cherry” historię weterana wojennego, który po powrocie z frontu wpadł w nałóg narkotykowy. Temat ciężki i ważny, niestety twórcy „Końca gry” nie poradzili sobie z nim. Film jest przede wszystkim za długi i przy tym mało angażujący. Z czasem tragiczna historia, jaka jest w nim przedstawiona, zupełnie nas nie interesuje, a bardzo dobra strona techniczna tylko przeszkadza w odbiorze. Tom Holland jeszcze jakoś się broni, ale reszta obsady już nie daje rady. Nic dziwnego, skoro scenariusz nie pozwala im na więcej. Poza tym sama reżyseria pozostawia wiele do życzenia. Po seansie ma się wrażenie, że twórców „Zimowego żołnierza” nie interesowała historia, a jedynie strona techniczna. Skupili się na wymyślnych ujęciach, pozostawiając całą resztę daleko w tle. Powstał dzięki temu pięknie sfotografowany, wyraźnie pusty film. Strata czasu.
11. Mortal Kombat - reż. Simon McQuoid
Na ten film czekali wszyscy fani gry jak i filmu z 1995 roku. Nic dziwnego skoro kampania reklamowa została zaplanowana w najmniejszym detalu. Bardzo dobry zwiastun postawił fundamenty, a wypuszczona na chwilę przed premierą ośmiominutowa początkowa scena jedynie zaostrzyła apetyty. Ba, sam się na to złapałem. Był to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów ubiegłego roku. Mimo, że zdawałem sobie sprawę, że nie będzie to arcydzieło, to miałem nadzieję na solidny film, który podejdzie do materiału źródłowego z należytym szacunkiem. Niestety nic z tego nie otrzymałem. Film po pierwszych dziesięciu minutach sypie się jak domek z kart. Bohaterowie z nielicznymi wyjątkami, zupełnie nikogo nie interesują. Walki wyglądają fatalnie i nie jest to wina ich choreografii, bo ta może i była dobra, ale montaż nie pozwolił dostrzec jej walorów. Obiecana krew lała się strumieniami, ale jedynie w momentach fatality, ale w trakcie pojedynków nic nikomu się nie działo. Przez to straciły na autentyczności. No i najważniejsze: film o turnieju, bez turnieju, który w zamiarach twórców miał być wstępem do właściwego turnieju (mam nadzieję że jest to zrozumiałe). I końcówka, która pozostawia bramę, nie furtkę, do sequela, którego raczej nikt nie chce, a i pewności czy powstanie dużych nie ma. Nie spodziewałem się arcydzieła, ale nie dostałem nawet dobrego filmu, tylko zbiór kilku kiepsko pokazanych pojedynków i fatalnie napisanych postaci. Jeden z największych zawodów ubiegłego roku.
12. W strefie wojny - reż. Mikael Hafstorm
Tym filmem Netflix rozpoczął 2021 rok i muszę przyznać, że obecnie niewiele z niego pamiętam. Było coś o ruchu oporu, o super żołnierzu, czy coś w tym stylu, ale nie pamiętam nic ponadto. Kompletna strata czasu. „Dzieło” zostało szybko zapomniane.
13. Male rzeczy - reż. John Lee Hancock
Fatalny Rami Malek, przeszarżowany Jared Leto i znudzony Denzel Washington w kryminale, który nie potrafi zainteresować śledztwem. Nuda!
14. Ruchomy chaos - reż. Doug Liam
Ciekawy pomysł, kiepskie wykonanie. Nic więcej o tym filmie nie mam do powiedzenia.
15. Książe w Nowym Jorku 2 - reż. Craig Brewer
Nikomu niepotrzebny sequel klasyka z lat 80tych. Jedynie Wesley Snipes wart jest uwagi, cała reszta do kosza.
Sylwester Sly Sadowski