Za nami pierwsze dni 2017 roku. W związku z tym w mediach pojawiają się listy typu „The best of….” mające na celu podsumować dorobek popkulturalny ostatnich dwunastu miesięcy. Jak co roku także i ja nie potrafię odmówić sobie stworzenia listy najlepszych filmów, najlepszych komiksów oraz najlepszych albumów muzycznych. Zanim jednak pojawią się najlepsi w swoich dziedzinach, podsumujmy to co w tym roku było złe, a było tego trochę. Przed wami moja lista 10 najgorszych filmów 2016 roku.
10. BATMAN V SUPERMAN: ŚWIT SPRAWIEDLIWOŚCI – reż. Zack Snyder, USA
Batman v. Superman był filmem wielkich oczekiwań. Kampania reklamowa obiecywała spotkanie z mrocznym i inteligentnym kinem superbohaterów. Jakże innym od tego co serwował Marvel. Niestety na obietnicach się skończyło, a efekt końcowy rozczarował niemalże wszystkich. No, może z wyjątkiem zatwardziałych fanów DC. Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem kina Zacka Snydera (lubię Świt żywych trupów i Strażników, ale głównie ze względu na materiały źródłowe), ale wydawało mi się, że w przypadku tego tytułu jego styl się sprawdzi. Myliłem się bardzo. Ostatecznie Batman v. Superman to film nierówny, pocięty i fatalnie zmontowany, z kiepskim scenariuszem i słabym aktorstwem. Przez większość seansu człek zastanawia się co artysta miał na myśli, a po zakończonym seansie to pytanie nadal kręci się w głowie. Niestety wersja rozszerzona również mnie nie przekonała. Fakt, wyjaśniła parę wątków, ale nadal film nie zachwycił. Zgaduję, że gdyby producenci pozwolili wypuścić Snyderowi pełną, około 4 godzinną wersję filmu, to byłoby to dzieło zdecydowanie lepsze. Niestety, nie przekonamy się o tym.
9. HISTORIA ROJA – reż. Jerzy Zalewski, Polska
Nie miałem wielkich oczekiwań co do tego filmu, zwłaszcza kiedy zapoznałem się z jego zwiastunem. Zwiastunem nieznośnie długim i zupełnie zniechęcającym do kontaktu z filmem. Twórcy owego obrazu grzmieli o tym, że jest to pierwsze dzieło o żołnierzach wyklętych, co (jeśli zna się historię polskiego kina) nie jest prawdą. Takie są jednak prawa rynku, więc nie czepiajmy się drobiazgów. Reżyser filmu nie krył niezadowolenia z faktu, że film przeszedł przez kina niezauważony. Nie pomogła mu również awantura na Polskim Festiwalu Filmowym w Gdyni, gdzie dzieło Zalewskiego nie dostało się do konkursu głównego. I to mimo nacisków ze strony władz państwowych. To całe zamieszanie tym bardziej odstraszało od filmu Zalewskiego i musiało minąć sporo czasu, zanim zdecydowałem się obejrzeć „Historię Roja”. Jak się zapewne domyślacie moje przypuszczenia, co do jakości tego filmu, a raczej jej braku, potwierdziły się w 100%. Przede wszystkim, gdzieś po drodze, twórcy zapomnieli o scenariuszu i przez ten prosty fakt film nie jest zapisem powojennej walki Roja i jego ludzi z systemem komunistycznym, a zbiorem luźno połączonych ze sobą scen. I to bez wyraźnego związku przyczynowo-skutkowego. Dalej, bohaterowie, aż się prosili o to, by zrobić z nich prawdziwych ludzi, a nie proste, wycięte z grubego kartonu figury ludzkie. Nic dziwnego, że aktorzy nie dali rady tchnąć w te postaci życia, gdyż materiał wyjściowy nie dawał ku temu podstaw. Realizacja również nie zachwyca. Zbiór luźnych scen, o nie zawsze spójnej technice realizacyjnej, wprowadza sporą dawkę chaosu, z której nic nie wynika. Jeżeli wszystkie filmy o Żołnierzach Wyklętych mają wyglądać jak „Historia Roja” to ja wysiadam. Tego nie da się oglądać.
8. CO TY WIESZ O SWOIM DZIADKU? – reż. Dan Mazer, USA
Robert De Niro wielkim aktorem jest i basta. Problem w tym, że jego ostatnie wybory nie mają nic wspólnego z wielkim aktorstwem. Ba! Nie mają nic wspólnego z aktorstwem w ogóle. Najlepszym przykładem jest film Dana Mazera „Co Ty wiesz o swoim dziadku?”. To miała być zabawna i wulgarna komedia, ale gdzieś ten humor uleciał. Pozostały niesmaczne i wulgarne dowcipy, które nie powodują salw śmiechu, a zażenowanie. Lepiej sięgnąć po klasyczne filmy z De Niro lub poczekać na jego nowy występ u Scorsese, niż zapoznawać się ze sprośnym dziadkiem.
7. GRIMSBY – reż. Louis Leterrier, USA
„Grimbsy” w zamierzeniach miał być lekką parodią kina szpiegowskiego z Bondami na czele, a także przyjemnym Buddy Movie. Niestety na chęciach się to zakończyło. Film ma swoje dobre momenty i niekiedy pozwala na lekki uśmiech. W ostateczności jednak staje się mało zabawną, niesmaczną (scena ze słoniami) historią o szpiegach.
6. OBECNOŚĆ 2 – reż. James Wan, USA
James Wan jest twórcą ważnym dla współczesnego horroru, a jego pierwsza „Obecność” to kawał dobrego, mainstreamowego kina grozy. Niestety o kontynuacji już tego powiedzieć nie mogę. To w zasadzie był horror, który mnie w tym roku zawiódł najmocniej. Nie spodziewałem się po nim przeskoczenia wysoko zawieszonej pierwszym filmem poprzeczki, ale miałem nadzieję, że obejrzę przyjemny i dobry straszak. Niestety, zawiodłem się niemal w każdym elemencie. Jest klasycznie, podobnie jak w jedynce, z tym że jest straszniej i nudniej. Film nie potrafił zainteresować mnie historią, bohaterami, za to powodował częste napady ziewu. Tym razem James Wan się nie popisał, a szkoda.
5. THE BOY – reż. William Brent Bell, USA
„The Boy” to kolejny nudny horror który zawitał na ekrany polskich kin w 2016 roku i miał całkiem niezłe przyjęcie. Muszę przyznać, że w momencie premiery film wyglądał zachęcająco. Historia młodej kobiety, która staje się opiekunką kukiełki uważanej za prawdziwe dziecko, zachęcała swoim surrealistycznym punktem wyjścia. Niestety, z czasem surrealizm zniknął, a zastąpił go klasyczny w swoich strukturach straszak. Straszak, który zamiast grozy dawał znudzenie. Końcówka oczywiście mogła zaskoczyć wielu widzów, ale inni, z pewnością, zadawali sobie pytanie – co tu się do cholery stało? Skąd nagle taki zwrot akcji, skoro wcześniej nic o tym nie świadczyło. No cóż, scenariusz tego nie zakładał. Finał miał zaskoczyć i już, a że nie zadziałał, to już zupełnie inna sprawa.
4. LEGION SAMOBÓJCÓW – reż. David Ayer, USA
To mógł być znakomity film. No może lekko przesadzam, ale była szansa na dobre anty-superbohaterskie kino. Zwróćcie uwagę na nazwisko reżysera i na wybranych bohaterów. Przecież z tego miksu można było stworzyć naprawdę mocny, brutalny i mroczny film, który sprawdziłby się w kategorii PG-13. Ale wcześniej była klapa „Batman v. Superman…” więc producenci postanowili film przemontować, dodać więcej kolorów i ogólnie zrobić zabawne kino o niedopasowanych bohaterach, którzy z czasem stają się przyjaciółmi. Warner dał widzom własną wersją „Strażników Galaktyki”. Do tego wyprutą z humoru, akcji i jakiegokolwiek sensu. „Legion samobójców” to film kulawy, wyraźnie wyrwany reżyserowi z rąk i podzielony na dwie niepasujące do siebie części. Naprawdę widać, które sceny były oryginalnym pomysłem Ayera, a które są, nakazanymi przez producentów, dokrętkami. No i te postacie. Nijaki Jocker, denerwująca i mijająca się zupełnie z komiksowym pierwowzorem Harley (powszechnie chwalona Margot Robbie) i Villian, który nikogo nie interesuje. Ten film miał wynieść uniwersum kinowe DC na wyżyny, a niemal doprowadził do jego upadku.
3. SĄSIEDZI 2 – reż. Nicholas Stoller, USA
W zamierzeniach twórców „Sąsiedzi” miał być filmem zabawnym i wyznaczającym nowe trenty w młodzieżowej komedii. Ostatecznie film był słaby, mało zabawny i żenujący, ale znakomicie się sprzedał i postanowiono zrobić jego kontynuację. Wiadomo – kasa, kasa i jeszcze raz kasa. Napisze się scenariusz na kolanie. Weźmie tych samych aktorów i będzie sukces. Kto by się przejmował poziomem. Film ma zarobić i tyle, a skoro pierwszy zarobił, to i drugi także się sprzeda. Raczej nie w tym przypadku. Drugiej części „Sąsiadów” zwyczajnie nie da się oglądać. Jest jeszcze gorzej niż w pierwszej odsłonie, a wydawało mi się to niemożliwe. Omijać ten film z daleka.
2. BOGOWIE EGIPTU – reż. Alex Proyas, USA
Alex Proyas ma na swoim koncie dwa kultowe i bardzo dobre filmy, „Kruka” i „Mroczne miasto”. Istniała więc szansa, że napakowany po brzegi efektami specjalnymi film „Bogowie Egiptu” mu się uda. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Chociaż jakby się zastanowić to już zwiastun zwiastował katastrofę. Film jest koszmarny w każdym wręcz elemencie. Fatalny scenariusz, głupia historia, papierowi bohaterowie i słabe aktorstwo. Ale największym minusem tego filmu są efekty specjalne. Za takie pieniądze można było tę stronę filmu dopracować w najmniejszym detalu, ale nie zrobiono tego. Tak fatalnych efektów nie widziałem już dawno i obawiam się, że jeszcze długo podobnych nie zobaczę. No i na koniec reżyser, który oskarżał krytyków o słabą sprzedaż jego „dzieła”. Gdyby bardziej przyłożył się do swojej pracy, nie musiałby tego robić.
1.BUNNY THE KILLER THING – reż. Joonas Makkonen, Finlandia
„Bunny the Killer Thing” w zwiastunie wydawał się filmem zabawnym i ciekawym. Oczywiście nie wydawał się filmem dobrym, ale świadomie złym. Filmem, który miłośnikom tego typu kina miał dać sporą frajdę i dlatego też po niego sięgnąłem. Poza tym wydawało się, że film fińskiego twórcy czerpie garściami ze świetnego „Dead Snow”, co tym bardziej zachęcało do jego obejrzenia. Tylko, że „Dead Snow” był fenomenalna zabawą i pastiszem zombie movie, był tym czym „Bunny the Killer Thing” chciał się stać, ale nie wyszło. Jeżeli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to błagam, nie róbcie tego, nie oglądajcie go. Ja ten błąd popełniłem z własnej nieprzymuszonej woli, i do dnia dzisiejszego cholernie tego żałuję. Kiepska fabuła, przerysowane, wręcz karykaturalne, w złym tego słowa znaczeniu, postacie i humor bardzo, ale to bardzo niskich lotów. Pierwsza scena filmu może jeszcze wzbudzić lekki uśmiech, ale im dalej w las, tym ciemniej. Oficjalnie film Joonasa Makkonena jest jednym z najgorszych filmów jakie kiedykolwiek w życiu widziałem i co ciekawe, ten tytuł poprzedziła krótkometrażówka, której film był rozwinięciem. Nie wiem jaki prezentowała poziom, gdyż po seansie z zabójczym królikiem nie chciałem zapoznawać się z pierwowzorem.
W 2016 roku pojawiło się znacznie więcej złych filmów, może nawet gorszych niż zamieszczone na powyższej liście, ale na szczęście nie udało mi się ich zobaczyć. Powyższa dziesiątka to zdecydowanie najgorsze co przytrafiło się kinu w ubiegłym roku. Oczywiście możecie się z tym nie zgadzać, ale pamiętajcie to jest tylko moje zdanie. W kolejnym tekście napiszę co nieco o tym co było najlepsze w 2016 roku.
Sylwester „Sly” Sadowski