Cobra- reż. George P.Cosmatos

Czy Sly potrafi zatrzymać niebezpieczny gang? Ależ oczywiście. Kto jak nie on!

Powroty do filmów, które lubiło się w dzieciństwie bywają ciężkie. Najczęściej nostalgii nie wystarcza. Magia pierwszego odbioru rozbija się o dzisiejsze spojrzenie i większość perełek z tamtego okresu przegrywa, ale na szczęście nie wszystkie. "Cobra" Cosmatosa z Sly'em Stallone w roli tytułowej plasuje się gdzieś pośrodku. Nie jest to film tak zły jak chciało by wielu, ani tak znakomity jak chciałbym nastoletni ja. Ale wracam do niego i za każdym razem inaczej go odbieram. Czasami jest wręcz wypełniaczem tła, leci sobie w tv, a ja zajmuje się innymi sprawami niekiedy zerkając na ekran. W końcu fabułę znam doskonale. Ostatnio podszedłem do niego poważniej. Zarezerwowałem czas i odrzuciłem wszystkie rozpraszacze by po raz kolejny zanurzyć się w tym świecie. Pewne informacje do mnie doszły, które kazały mi spojrzeć na film Cosmatosa inaczej. I cholera to zadziałało świetnie.

Scenariusz spod ręki Sylvestra Stallone przedstawia w gruncie rzeczy bardzo prostą historię. Porucznik Marion Cobretti, znany z niekonwencjonalnych metod pracy, wpada na trop seryjnego mordercy zwanego Nocny Rzeźnik, przywódcy tajemniczej sekty torturujacej miasto. Śledztwo poczatkowo stoi w miejscu, gdyż nikt nie wie kim jest ów tajemniczy Nocny Rzeźnik do momentu kiedy modelka Ingrid (B.Nilsen) staje się przypadkowo świadkiem ataku psychola. Od tego czasu Nocny Rzeźnik i jego sekta polują na Ingrid, którą zaczyna chronić nasz niezłomny glina. Konfrontacja jest nieunikniona i wszyscy wiemy jak się skończy.

"Cobra" to klasyczny akcyjniak lat osiemdziesiątych idealnie wpisujący się w ówczesną politykę Stanów Zjednoczonych, z niezłomnym bohaterem, który niczego i nikogo się nie boi. Ale nie tak miało to ostatecznie wyglądać i szkoda, że producenci nie zaryzykowali. Całkiem niedawno dowiedziałem się, że Cobra miała być połączeniem slashera i filmu akcji skapanym w sporej ilości gore. Niestety tak się nie stało i ostatecznie otrzymaliśmy film nierówny, wyraźnie rozpadający się na dwie, a nawet trzy części. Wszystkie ozdobniki muzyczne i wątek romantyczny wydają mi się zbędne. Szczególnie glam rockowa muzyka, która jest tu użyta, pasuje jak pieść do nosa. Ok takie były czasy i styl MTV przedostawal się do filmów, ale akurat tutaj wydaje mi się dodany w ostatniej chwili. Film nie wie w którym kierunku ma iść. Z jednej strony pragnie być mrocznym i brutalnym kinem grozy, ale montaż zniszczył zarówno ładunek gore jak i horror, a z tego można było wyciągnąć więcej. Zresztą to właśnie w sekwencjach grozy "Cobra" wypada najlepiej. Mają odpowiedni rytm oraz klimat podkreślony muzyką. Z drugiej strony chce być dramatem policyjnym czerpiącym jeszcze z poprzedniej dekady. Widać wyraźnie wpływy takich filmów jak "Bullit", "Francuski łącznik" czy "Brudny Harry". Problem w tym, że o ile wizualne nawiązania działają, to tematu nie potrafi udźwignąć Stallone. Ok, jego Cobretti do twardziel, który z nikim się nie patyczkuje, a pizzę je na zimno przy pomocy nożyczek, to jednak daleko mu do Bullita, Doyla czy Callahana. Tamte postaci, nie dość że są lepiej napisane, to i znacznie lepiej zagrane. Mimo, że lubię Sly'a w tej roli, to umówmy się -  Eastwoodem czy Hackmanem to on nie jest.

W ostateczności "Cobra" wcale aż tak źle się nie zestarzał. Nadal można się nieźle przy nim bawić, pod warunkiem że przymknie się oko na niektóre niedociągnięcia i dialogi. Chociaż te ostatnie potrafią niezamierzenie rozbawić. Żałuję tylko jednego. Film Cosmatosa mogła być inny, ale producenci stwierdzili, że ma być po ich myśli. Trochę szkoda, bo to naprawdę znakomity materiał na dobry, mroczny i brutalny horror. Sęk w tym, że w połowie lat 80-tych horror skręcał w kierunku komediowym i może dlatego "Cobra" zmieniła kierunek z mrocznego, dusznego thrillera, na lekki, chociaż niepozbawiony do końca mroku, akcyjniak.